SE M P Ė I GOSCIN N Y
REKREACJE MIKOŁAJKA
SPIS TREŚCI
A
LCESTA WYLALI ZE SZKOŁY
........................................................................... . . . . . . . . . . . . . . . . . .
N
OS STRYJKA GENIA
.............................................................................................................. .
Z
EGAREK
......................................................................................................................... . . . . . . . . . . .
D
RUKUJEMY GAZETĘ
.................................................................................... . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .
R
ÓŻOWY WAZON Z SALONU
.................................................................... . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .
N
A NASTĘPNEJ PAUZIE - BIJEMY SIĘ
.......................................................................... . . . . . . . .
K
ING
............................................................................................................................................ .
A
PARAT FOTOGRAFICZNY
............................................................................... . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .
M
ECZ PIŁKI NOŻNEJ
.............................................................................................. . . . . . . . . . . . . . . . . . .
G
ALERIA OBRAZÓW
........................................................................................................ . . . . . . . .
D
EFILADA
.................................................................................................................................. .
H
ARCERZE
..................................................................................................... . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .
R
ĘKA KLEOFASA
.............................................................................................................. . . . . . . . .
T
ESTY
........................................................................................................................ . . . . . . . . . . . . . . . . . .
R
OZDANIE NAGRÓD
................................................................................................. . . . . . . . . . . . . . . .
ALCESTA WYLALI ZE SZKOŁY
W szkole zdarzyło się coś strasznego: wylali Alcesta. Stało się to przed południem, na drugiej pauzie.
Bawiliśmy się wszyscy w „myśliwego”; wiecie, jak to się gra: ten, kto ma piłkę, jest myśliwym, stara się trafić piłką w drugiego - trafiony beczy i zostaje myśliwym. To jest bardzo fajne. Nie grali tylko: Gotfryd, który był nieobecny, Ananiasz, który zawsze powtarza sobie lekcje na pauzach, i Alcest, który zajadał swoją ostatnią przedpołudniową kanapkę.
Alcest zawsze zostawia największą kanapkę - bułkę z dżemem - na drugą pauzę, bo druga pauza jest trochę dłuższa niż inne. Myśliwym był Euzebiusz, co nie zdarza się często: ponieważ jest bardzo silny, wszyscy uważają, żeby nie trafić w niego piłką, bo kiedy on poluje, wali okropnie mocno. Właśnie Euzebiusz wycelował w Kleofasa. Kleofas rzucił się na ziemię i rękami zasłonił głowę; piłka przeleciała nad nim i pac! - uderzyła w plecy Alcesta, który upuścił swoją bułkę na ziemię - upadła na tę stronę posmarowaną dżemem. Alcestowi to się nie podobało; zrobił się czerwony i zaczął krzyczeć; wtedy Rosół - nasz wychowawca -
przybiegł, żeby zobaczyć, co się stało, ale nie spostrzegł bułki, nadepnął na nią, pośliznął się i o mało nie upadł. Rosół był zdziwiony, cały but miał oblepiony dżemem. A Alcest... to było straszne! Zaczął wymachiwać rękami i krzyknął:
- Psiakrew, cholera! Nie może pan uważać, gdzie pan stawia nogi! Ślepy pan czy co?!
Był wściekły, że nie wiem, ten Alcest; bo musicie wiedzieć, że z jego śniadaniami nie ma żartów, szczególnie z tymi kanapkami z drugiej pauzy.
Rosół też był niezadowolony.
- Spójrz mi w oczy - nakazał Alcestowi. - Coś powiedział?
- Powiedziałem, że psiakrew, cholera, nie ma pan prawa chodzić po moich kanapkach!
- krzyknął Alcest.
Wtedy Rosół wziął Alcesta za ramię i wyprowadził z podwórza. Kiedy Rosół szedł, słychać było płask, płask, przez ten dżem, co miał na bucie.
A potem pan Mouchabiere zadzwonił na koniec pauzy. Pan Mouchabiere to jest nasz nowy wychowawca, nie mieliśmy dotąd czasu wymyślić dla niego jakiegoś śmiesznego przezwiska. Weszliśmy do klasy, a Alcesta ciągle jeszcze nie było. Nasza pani była zdziwiona.
- A gdzie jest Alcest? - zapytała.
Właśnie chcieliśmy jej wszyscy odpowiedzieć, kiedy drzwi się otworzyły i wszedł
dyrektor z Alcestem i Rosołem.
- Wstać! - powiedziała pani.
- Siadać! - powiedział dyrektor.
Dyrektor nie miał zadowolonej miny; Rosół też nie, a gruby Alcest był zalany łzami i pociągał nosem.
- Moje dzieci - powiedział dyrektor - wasz kolega zachował się niezwykle ordynarnie w stosunku do Ros... do pana Dubon. Nie mogę znaleźć wytłumaczenia dla tego braku szacunku wobec zwierzchnika i osoby starszej. W związku z tym wasz kolega zostaje wydalony. Nie pomyślał on, och! na pewno nie pomyślał, o ogromnym bólu, jaki sprawi swoim rodzicom. A jeśli w przyszłości nie poprawi się - skończy w więzieniu. Taki jest los nieuków. Niech to posłuży za przykład dla was wszystkich!
I dyrektor kazał Alcestowi zabrać swoje rzeczy. Alcest zrobił to z bekiem, a potem wyszedł razem z dyrektorem i Rosołem.
Było nam strasznie smutno. Pani też.
- Spróbuję coś zrobić - przyrzekła nam.
Jednak nasza pani potrafi być bardzo fajna!
Kiedy wyszliśmy ze szkoły, zobaczyliśmy Alcesta; czekał na rogu ulicy i jadł
bułeczkę nadziewaną czekoladą. Miał bardzo smutną minę, kiedyśmy się do niego zbliżyli.
- Nie poszedłeś jeszcze do domu? - zapytałem go.
- A nie - odpowiedział Alcest. - Ale muszę iść, bo zaraz będzie obiad. Założę się, że jak powiem o tym tacie i mamie, nie dadzą mi deseru. Och, co za dzień, jak Boga kocham...
I Alcest poszedł powłócząc nogami i żując wolno swoją bułkę. Miało się prawie wrażenie, że się zmuszał do jedzenia. Biedny Alcest, bardzośmy go żałowali.
A potem, po południu, zobaczyliśmy mamę Alcesta. Przyszła do szkoły, minę miała niezadowoloną i trzymała Alcesta za rękę. Weszli do gabinetu dyrektora. Rosół też.
Trochę później - byliśmy już w klasie - wszedł dyrektor z Alcestem, a Alcest uśmiechał się od ucha do ucha.
- Wstać! - powiedziała pani.
- Siadać! - powiedział dyrektor.
I dyrektor wytłumaczył nam, że postanowił dać Alcestowi jeszcze jedną szansę.
Powiedział, że robi to ze względu na rodziców naszego kolegi, bo się zasmucili, że ich dziecko może zostać nieukiem i skończyć w więzieniu.
- Wasz kolega przeprosił pana Dubon, który był tak dobry, że dał się przeprosić -
powiedział dyrektor. - Mam nadzieję, że wasz kolega będzie wdzięczny za tę pobłażliwość i że po tej skutecznej lekcji, która posłuży mu za ostrzeżenie, będzie umiał w przyszłości naprawić dobrym zachowaniem to ciężkie przewinienie, którego dopuścił się dzisiaj. Czy tak?
- No! - odpowiedział Alcest.
Dyrektor spojrzał na niego, otworzył usta, westchnął i wyszedł.
Byliśmy okropnie zadowoleni, zaczęliśmy mówić wszyscy naraz, ale pani uderzyła linijką w stół i powiedziała:
- Spokój, proszę! Alcest, wróć na miejsce i bądź grzeczny. Kleofas, do tablicy!
Kiedy zadzwoniono na pauzę, zeszliśmy wszyscy, oprócz Kleofasa, który został
ukarany, jak to dzieje się zawsze, kiedy odpowiada. Na podwórzu Alcest jadł kanapkę z serem, myśmy go wypytywali, jak to było w gabinecie dyrektora, i wtedy przyszedł Rosół.
- No, chłopcy - powiedział - zostawcie kolegę w spokoju; to, co się stało rano, już minęło. Idźcie się bawić!
I wziął Maksencjusza za ramię, a Maksencjusz potrącił Alcesta i kanapka z serem upadła na ziemię.
Wtedy Alcest spojrzał na Rosoła, zrobił się cały czerwony, zaczął wymachiwać rękami i krzyknął:
- Psiakrew, cholera! To nie do wiary! Znowu pan zaczyna! Naprawdę, pan jest niepoprawny!
NOS STRYJKA GENIA
Dzisiaj tata odprowadził mnie po obiedzie∗1 do szkoły. Bardzo lubię chodzić z tatą, bo często daje mi pieniążki, żebym sobie coś kupił. I tym razem tak było. Przechodziliśmy właśnie koło sklepu z zabawkami i zobaczyłem za szybą nosy z tektury, które się zakłada, żeby rozśmieszyć innych chłopaków.
- Tato - powiedziałem - kup mi nos!
Tata powiedział, że nie muszę mieć nosa, ale pokazałem mu jeden taki wielki, cały czerwony, i zawołałem:
- Oj, tato! Kup mi ten, wygląda zupełnie jak nos stryjka Genia!
Stryjcio Genio to brat taty; jest gruby, opowiada kawały i ciągle się śmieje. Nie przychodzi często, bo jeździ i sprzedaje jakieś towary bardzo daleko - w Lyonie, w Clermont-Ferrand i w Saint-Etienne. Tata zaczął chichotać.
- To prawda - powiedział - zupełnie nos Genka, tyle że mniejszy. Założę go, gdy tylko się u nas znowu pokaże.
A potem weszliśmy do sklepu, kupiliśmy nos i ja go założyłem - trzyma się na gumce.
Potem tata go założył, a potem sprzedawczyni i wszyscy przeglądaliśmy się w lustrze i chichotaliśmy okropnie. Mówcie, co chcecie, ale mój tata jest bardzo fajny!
Przed bramą szkoły tata powiedział mi:
- Tylko bądź grzeczny i uważaj, żebyś nie miał przykrości z powodu nosa Genka.
Przyrzekłem mu to i wszedłem do szkoły.
Na podwórzu stali chłopcy, więc założyłem nos, żeby im pokazać, i wszyscyśmy się bardzo śmiali.
- Zupełnie jak nos mojej ciotki Klary - powiedział Maksencjusz.
- Nie - sprzeciwiłem się - to jest nos mojego stryjka, tego, co jest sławnym podróżnikiem.
- Pożyczysz mi nosa? - zapytał Euzebiusza.
- Nie - odpowiedziałem. - Jeśli chcesz mieć nos, to poproś swego taty, niech ci kupi!
- Jeżeli mi go nie pożyczysz, to oberwiesz pięścią po tym twoim nosie! - zagroził
Euzebiusz, ten, co to jest taki silny, i buch! - walnął w nos stryjcia Genia.
Wcale mnie to nie zabolało, ale zląkłem się, żeby nie złamał nosa, więc go schowałem do kieszeni i kopnąłem Euzebiusza. Tłukliśmy się, koledzy stali i przyglądali się, aż tu przyleciał Rosół.
1∗ We Francji lekcje odbywają się rano i po południu.
- No i co się tu dzieje? - zapytał Rosół.
- To Euzebiusz zaczął - powiedziałem. - Uderzył mnie pięścią i złamał mi nos!
Rosół zrobił wielkie oczy, schylił się, przytknął swoją twarz do mojej i powiedział:
- Pokaż no...
Wyjąłem więc z kieszeni nos stryjka Genia i pokazałem Rosołowi. Nie wiem dlaczego, ale jak zobaczył ten nos, zrobił się wściekły.
- Spójrz mi w oczy - powiedział Rosół i wyprostował się. - Nie lubię, moje dziecko, jak się drwi ze mnie. W czwartek przyjdziesz tu posiedzieć. Zrozumiano?
Zacząłem płakać, więc Gotfryd powiedział:
- Pszpana, to nie jego wina!
Rosół popatrzył na Gotfryda, uśmiechnął się i położył mu rękę na ramieniu.
- To ładnie, mój drogi, że się przyznajesz, żeby ochronić kolegę.
- E, tam - powiedział Gotfryd. - To nie jego wina, tylko Euzebiusza.
Rosół zrobił się czerwony, otworzył kilka razy usta, żeby coś powiedzieć, a potem wlepił jedną odsiadkę Euzebiuszowi, jedną Gotfrydowi i jeszcze jedną Kleofasowi za to, że się śmiał. I poszedł dzwonić na lekcję.
W klasie nasza pani zaczęła nam opowiadać o czasach, kiedy we Francji było pełno Galów. Alcest, który siedzi ze mną, zapytał, czy nos stryjcia Genia jest naprawdę złamany.
Powiedziałem mu, że nie, że jest tylko trochę spłaszczony na czubku, i wyjąłem go z kieszeni, żeby zobaczyć, czy można go naprawić. I wyszło fajnie, bo kiedy wypchnąłem palcem nos od środka, zrobił się taki, jak przedtem. Ucieszyłem się bardzo.
- Załóż go, chcę zobaczyć - powiedział Alcest.
Schowałem się pod pulpit i założyłem nos. Alcest popatrzył i powiedział.
- Fajno. Ładny.
- Mikołaj! Powtórz, co mówiłam! - krzyknęła pani. Przestraszyłem się.
Wysunąłem zaraz głowę spod ławki i chciało mi się płakać, bo nie wiedziałem, co pani powiedziała, a ona nie lubi, kiedy się nie uważa. Pani patrzyła na mnie, a oczy miała takie okrągłe, jak Rosół.
- Ależ... co ty masz na twarzy? - spytała.
- To jest nos. Tata mi go kupił - wyjaśniłem płacząc.
Panią to zgniewało i zaczęła krzyczeć, i powiedziała, że nie lubi błaznów i że jeśli będę dalej taki, to mnie wyrzucą ze szkoły i zostanę nieukiem, i przyniosę wstyd moim rodzicom. A potem rozkazała:
- Daj mi ten nos!
Więc podszedłem płacząc, położyłem nos na stoliku, a pani powiedziała, że go zabiera, i kazała mi odmieniać zdanie: „Nie powinienem przynosić tekturowych nosów na lekcje historii, żeby błaznować i przeszkadzać kolegom”.
Kiedy wróciłem do domu, mama popatrzyła na mnie i zapytała:
- Co ci jest, Mikołajku? Taki jesteś bledziutki.
Więc zacząłem płakać i tłumaczyć, że Rosół kazał mi przyjść w czwartek, bo wyciągnąłem nos stryjcia Genia z kieszeni, i że to była wina Euzebiusza, który rozpłaszczył
czubek nosa stryjcia Genia, i że w klasie pani kazała mi odmieniać takie długie zdanie, a wszystko przez nos stryjcia Genia, który mi zabrała.
Mama popatrzyła na mnie bardzo zdziwiona, a potem położyła mi rękę na czole i powiedziała, że powinienem się położyć i trochę sobie odpocząć.
A potem, kiedy tata wrócił z biura, mama powiedziała mu:
- Dobrze, żeś już przyszedł, jestem bardzo niespokojna. Mały wrócił ze szkoły strasznie zdenerwowany. Zastanawiam się, czy nie powinniśmy wezwać lekarza.
- No tak! - powiedział tata. - Wiedziałem, że tak będzie! A uprzedzałem go! Założę się, że ta gapa napytała sobie biedy przez nos Eugeniusza!
Wszyscyśmy się okropnie przestraszyli, bo mamie zrobiło się niedobrze i musieliśmy wołać doktora.
ZEGAREK
Wczoraj wieczorem, kiedy wróciłem ze szkoły, przyszedł listonosz i przyniósł dla mnie paczkę. To był prezent od babci. Fantastyczny prezent! Nigdy nie zgadniecie, co to było: zegarek na rękę! Moja babcia jest bardzo fajna i mój zegarek też, i chłopakom oko zbieleje.
Taty nie było w domu, bo tego wieczora jadł kolację z panami z biura, i mama pokazała mi, co trzeba robić, żeby zegarek chodził, i zapięła mi go na ręce. Na szczęście już umiem odczytać godzinę, nie tak jak w zeszłym roku, kiedy byłem mały. Musiałbym co chwila pytać ludzi, która jest godzina na moim zegarku, co nie byłoby wcale takie wygodne.
Mój zegarek przez to jest jeszcze taki fajny, że ma dużą wskazówkę, która kręci się szybciej niż dwie mniejsze - na tamte trzeba długo i uważnie patrzeć, żeby zauważyć, że i one się poruszają. Zapytałem mamy, do czego służy duża wskazówka, a mama powiedziała, że to bardzo praktyczne, bo wiadomo, kiedy wyjmować z wody jajka, żeby były na miękko.
Szkoda, że o 7.32, kiedy usiedliśmy do stołu, mama i ja, nie było jajek na miękko.
Jadłem i cały czas patrzyłem na mój zegarek i mama powiedziała, żebym się pospieszył, bo zupa ostygnie; skończyłem więc zupę, a duża wskazówka przez ten czas obróciła się na zegarku dwa razy i jeszcze kawałek. O 7.51 mama przyniosła fajne ciasto, które zostało z obiadu. Wstaliśmy od stołu o 7.58. Mama pozwoliła mi pobawić się trochę - przykładałem ucho do zegarka, żeby usłyszeć tik-tak; a potem o 8.15 mama powiedziała, żebym poszedł
spać. Byłem taki zadowolony, jak wtedy, kiedy dostałem wieczne pióro, które wszędzie robiło plamy. Chciałem spać z zegarkiem na ręku, ale mama powiedziała, że to nie jest dobre dla zegarka, położyłem go więc na nocnym stoliku, tak że mogłem go widzieć, kiedy leżałem na boku, i mama zgasiła światło o 8.38. I stało się coś fantastycznego! Bo cyferki i wskazówka mojego zegarka - tak jest: i cyferki, i wskazówka - świeciły w ciemności! Nawet gdybym chciał ugotować jajka na miękko, nie musiałbym zapalać światła. Nie chciało mi się spać, cały czas patrzyłem na zegarek, no i usłyszałem, jak otworzyły się drzwi wejściowe: to wracał tata. Ucieszyłem się bardzo, że pokażę mu zegarek od babci. Wstałem, włożyłem zegarek na rękę i wyszedłem na korytarz.
Zobaczyłem, jak tata wchodzi po schodkach na palcach.
- Tato! - krzyknąłem. - Zobacz, jaki piękny zegarek dostałem od babci!
Tata był bardzo zdziwiony, tak zdziwiony, że o mało co nie spadł ze schodów.
- Pst, Mikołajku, pst - powiedział. - Obudzisz mamę.
Światło zapaliło się i zobaczyliśmy mamę wchodzącą do pokoju.
- Mama obudziła się - powiedziała mama do taty.
Minę miała niezadowoloną, a potem spytała taty, czy o tej godzinie wraca się z oficjalnej kolacji.
- No cóż - powiedział tata - nie jest jeszcze tak późno.
- Jest 11.58 - powiedziałem strasznie dumny, bo bardzo lubię pomagać we wszystkim mojemu tacie i mojej mamie.
- Twoja matka ma zawsze doskonałe pomysły, jeśli chodzi o prezenty - odezwał się tata do mamy.
- Doskonały moment, żeby mówić o mojej matce, szczególnie przy małym -
odpowiedziała mama i widać było, że nie żartuje; a potem kazała mi się położyć.
- Idź, kochaneczku - powiedziała - i prędko spatuchny.
Wróciłem do pokoju, słyszałem, jak tata i mama jeszcze trochę sobie porozmawiali, i zacząłem zasypiać o 12.14.
Obudziłem się o 5.07. Robiło się jasno, a szkoda, bo cyferki mojego zegarka już mniej świeciły. Nie musiałem od razu wstawać, bo nie było tego dnia lekcji, ale powiedziałem sobie, że mogę pomóc mojemu tacie, który narzeka, że jego szef narzeka, że tata się spóźnia do biura. Poczekałem jeszcze do 5.12, poszedłem do pokoju taty i mamy i krzyknąłem:
- Tato! Już rano! Spóźnisz się do biura!
Tata wyglądał na bardzo zdziwionego, ale to nie było takie niebezpieczne, jak przedtem na schodach, bo leżał w łóżku i nie mógł spaść. Ale miał taką dziwną minę, jakby spadł. Mama też się obudziła od razu.
- Co się stało? Co się stało? - zapytała.
- Och, to tylko ten zegarek - powiedział tata. - Zdaje się, że już świta.
- Tak - powiedziałem - jest 5.15 i przesuwa się na szesnaście.
- Brawo - powiedziała mama. - A teraz wracaj do łóżka, obudziliśmy się już.
Poszedłem się położyć, ale musiałem wracać trzy razy - o 5.47, o 6.18 i 7.02 - zanim tata i mama wreszcie wstali.
Zasiedliśmy do pierwszego śniadania i tata krzyknął do mamy:
- Pospiesz się, kochanie, z tą kawą, bo się spóźnię! Czekam już pięć minut.
- Osiem - powiedziałem, a mama weszła i spojrzała na mnie jakoś dziwnie.
Kiedy nalewała kawę do filiżanek, rozlała trochę na ceratę, bo jej drżała ręka; mam nadzieję, że mama nie jest chora.
- Wrócę wcześnie na obiad - powiedział tata. - Wchodząc odfajkuję godzinę.
Zapytałem mamy, co to znaczy „odfajkować”, ale powiedziała, że to nie moja rzecz i żebym poszedł się bawić na dworze. Pierwszy raz żałowałem, że nie ma lekcji, bo chciałem, żeby koledzy zobaczyli mój zegarek. Jedyny, który przyszedł raz do szkoły z zegarkiem, to był Gotfryd. Miał zegarek swego taty, duży zegarek z podwójną kopertą i łańcuszkiem. Ten zegarek taty Gotfryda był bardzo fajny, ale zdaje się, że Gotfryd wziął go bez pozwolenia i miał masę przykrości, i potem już nigdy nie widzieliśmy tego zegarka. Gotfryd dostał takie lanie, że mało brakowało - powiedział nam - żebyśmy już i jego nigdy nie zobaczyli.
Poszedłem do Alcesta, mojego kolegi, który mieszka bardzo blisko. Wiedziałem, że on wcześnie wstaje, bo długo siedzi przy śniadaniu.
- Alcest! - zawołałem przed jego domem. - Alcest! Chodź, zobacz, co ja mam!
Alcest wyszedł z jednym rogalem w ręku, a z drugim w ustach.
- Mam zegarek - powiedziałem Alcestowi i podniosłem rękę na wysokość czubka rogala, który mu wystawał z ust. Alcest spojrzał trochę zezem, przełknął i powiedział:
- Wcale nie taki fajny.
- Dobrze chodzi, ma wskazówkę od jajek na miękko i świeci w nocy - wyjaśniłem.
- A jaki jest w środku? - zapytał Alcest.
O tym nie pomyślałem, żeby zajrzeć do środka.
- Zaczekaj - powiedział Alcest i poleciał do domu. Wyszedł z nowym rogalem i ze scyzorykiem.
- Daj zegarek - powiedział - otworzę go scyzorykiem. Wiem, jak się to robi, otwierałem już zegarek mego taty.
Podałem zegarek Alcestowi, który zaczął coś przy nim dłubać scyzorykiem. Bałem się, że mi popsuje zegarek, więc powiedziałem:
- Oddaj zegarek.
Ale Alcest nie chciał, pokazał mi język i dalej próbował otworzyć zegarek. Wtedy chciałem odebrać mu go z ręki i scyzoryk ześlizgnął się na palec Alcesta. Alcest krzyknął, zegarek się otworzył i upadł na ziemię o 9.10. Ciągle była 9.10, kiedy wróciłem z płaczem do domu. Zegarek przestał chodzić. Mama mnie objęła i powiedziała, że tata go naprawi.
Kiedy tata wrócił na obiad, mama dała mu zegarek. Tata pokręcił małą śrubką, popatrzył na mamę, popatrzył na zegarek, popatrzył na mnie i powiedział:
- Posłuchaj, Mikołajku, tego zegarka nie da się już naprawić. Ale i tak możesz się nim bawić. Będzie tak samo ładnie wyglądał na twojej ręce. I nic mu się już nigdy nie stanie.
Minę miał tata zadowoloną, mama też miała zadowoloną minę, więc i ja byłem zadowolony.
Mój zegarek wskazuje teraz zawsze czwartą godzinę: to jest dobra godzina, godzina bułeczek z czekoladą, a w nocy cyferki świecą tak samo, jak przedtem.
To naprawdę fajny prezent, ten prezent od babci!
DRUKUJEMY GAZETĘ
Maksencjusz pokazał nam na pauzie prezent, który dostał od swojej chrzestnej mamy: drukarnię. To takie pudełko, gdzie jest pełno literek z gumy; bierze się te literki szczypcami i można układać wszystkie słowa, jakie się chce. Potem przyciska się je do poduszeczki z tuszem, takiej samej, jaką mają na poczcie, potem do papieru i wychodzą słowa drukowane jest w gazecie, którą czyta tata, i tata zawsze krzyczy, bo mama zabiera mu strony, gdzie są suknie, reklamy i przepisy, jak gotować. Bardzo fajna jest ta drukarnia Maksencjusza!
Maksencjusz pokazał nam, co już wydrukował. Wyciągnął z kieszeni trzy kartki, zapisane na wszystkie strony jego imieniem ,,Maksencjusz”.
- To dużo lepiej, niż jak się pisze piórem - powiedział nam Maksencjusz, i tak jest naprawdę.
- Chłopaki - powiedział Rufus - a gdyby tak drukować gazetę?
To był dopiero pomysł na medal i wszyscy powiedzieli, że tak, nawet Ananiasz, który jest pieszczoszkiem naszej pani i nigdy nie bawi się z nami na przerwach, bo powtarza sobie lekcje. Całkiem jest pomylony, ten Ananiasz.
- A jak go nazwiemy, ten dziennik? - zapytałem.
No i nie mogliśmy się pogodzić. Jedni chcieli go nazwać „Postrach”, inni
„Triumfator”, jeszcze inni „Wspaniały” albo „Nieustraszony”. Maksencjusz chciał, żeby go nazwać „Maksencjusz”, i obraził się, gdy Alcest mu powiedział, że to idiotyczna nazwa i że on wolałby, żeby gazeta nazywała się „Smakowita”, bo tak jest na szyldzie wędliniarni obok jego domu. Zdecydowaliśmy, że nazwę wymyślimy później.
- A co będziemy pisać w tej gazecie? - zapytał Kleofas.
- To samo, co w prawdziwych gazetach - powiedział Gotfryd. - Będzie dużo wiadomości, fotografii, rysunków, historii pełnych złodziei i trupów i kursy giełdowe.
Nie wiedzieliśmy, co to takiego, te kursy giełdowe. Więc Gotfryd wytłumaczył nam, że to cała masa cyferek napisanych drobniutko i że to właśnie najbardziej interesuje jego tatę.
Ale Gotfrydowi nie można wierzyć, kiedy coś opowiada: to straszny kłamczuch i plecie byle co.
- Fotografii - powiedział Maksencjusz - nie mogę drukować. W mojej drukarni są tylko litery.
- Ale można robić rysunki - powiedziałem. - Ja umiem narysować zamek i ludzi, co idą do ataku, sterówce i samoloty, jak rzucają bomby.
- A ja umiem narysować mapę Francji ze wszystkimi departamentami - powiedział
Ananiasz.
- Ja raz narysowałem moją mamę, jak zakręca sobie papiloty - powiedział Kleofas. -
Ale mama podarła kartkę, chociaż tata bardzo się śmiał, jak to zobaczył.
- To wszystko pięknie - powiedział Maksencjusz - ale jak wszędzie powsadzacie te swoje głupie rysunki, w gazecie nie będzie miejsca na ciekawe rzeczy.
Zapytałem, czy Maksencjusz chce oberwać, ale Joachim powiedział, że Maksencjusz ma rację i że on, Joachim, ma wypracowanie o wiośnie, z którego dostał dostatecznie, i że to byłoby fajne do drukowania, i że w tym wypracowaniu napisał o kwiatach i ptakach, które śpiewają „tiu-tiu-tiu”.
- Myślisz, że będziemy psuć litery, żeby drukować twoje „tiu-tiu-tiu”, co? - zapytał
Rufus i zaczęli się bić.
- Ja - powiedział Ananiasz - mogę układać zadania; poprosimy ludzi, żeby przysyłali rozwiązania. Moglibyśmy stawiać im stopnie.
Zaczęliśmy się z niego nabijać, a wtedy Ananiasz się rozbeczał, powiedział, że jesteśmy wstrętni, że ciągle go wyśmiewamy, że się poskarży pani, że wszyscy będziemy ukarani, że on już nigdy nic nie powie i że gorzko tego pożałujemy. Trudno było się dogadać: Joachim i Rufus bili się, Ananiasz płakał. Nie tak to łatwo drukować gazetę z kolegami!
- A co będziemy robić z gazetą, jak już ją wydrukujemy? - zapytał Euzebiusz.
- Też pytanie! - powiedział Maksencjusz. - Będziemy ją sprzedawać. Po to są gazety: sprzedaje się je, człowiek się robi strasznie bogaty i może sobie kupić masę rzeczy.
- A komu się sprzedaje? - zapytałem.
- Ludziom - powiedział Alcest - na ulicy.. Biegnie się i krzyczy: „Dodatek nadzwyczajny!” i wszyscy dają po pięć centymów.
- Będziemy mieli tylko jedną gazetę - powiedział Kleofas - więc nie będzie znowu tak dużo tych pieniędzy.
- No to sprzedam ją bardzo drogo - powiedział Alcest.
- Dlaczego właśnie ty? Ja będę sprzedawał! - powiedział Kleofas. - Przede wszystkim ty zawsze masz pełno tłuszczu na rękach, zatłuścisz gazetę i nikt jej nie zechce kupić.
- Zaraz ci pokażę, czy mam pełno tłuszczu na rękach - powiedział Alcest i przyłożył je do twarzy Kleofasa.
Zdziwiłem się nawet, bo zazwyczaj Alcest nie lubi się bić na pauzie - to mu przeszkadza w jedzeniu. Ale teraz Alcest był zły i Rufus i Joachim odsunęli się trochę, żeby zostawić więcej miejsca Alcestowi i Kleofasowi, żeby mogli się bić. Ale to prawda, że Alcest ma pełno tłuszczu na rękach. Kiedy człowiek się z nim wita, ręce się ślizgają.
- No to załatwione - powiedział Maksencjusz. - Ja będę dyrektorem gazety.
- Dlaczego ty, na ten przykład? - zapytał Euzebiusz.
- Bo drukarnia jest moja, dlatego! - powiedział Maksencjusz.
- Chwileczkę! - krzyknął Rufus, który się właśnie przybliżył. - To był mój pomysł z tą gazetą, ja będę dyrektorem.
- To tak? - powiedział Joachim. - Zostawiasz mnie na lodzie? Mieliśmy się bić! Ale z ciebie kolega!
- Dosyć już oberwałeś - powiedział Rufus, któremu leciała krew w nosa.
- Żartujesz chyba - powiedział Joachim, który był cały podrapany, i znowu zaczęli się bić, a obok nich bili się Alcest z Kleofasem.
- Powtórz tylko, że jestem zatłuszczony! - krzyczał Alcest.
- Jesteś zatłuszczony! Jesteś zatłuszczony! Jesteś zatłuszczony! - krzyczał Kleofas.
- Jeżeli nie chcesz dostać pięścią w nos - powiedział Euzebiusz - to żebyś wiedział, Maksencjuszu, że ja jestem dyrektorem!
- Myślisz, że się ciebie boję? - zapytał Maksencjusz.
Ja myślę jednak, że się bał, bo mówiąc to wycofał się małymi kroczkami, a wtedy Euzebiusz pchnął go i drukarnia z wszystkimi literami poleciała na ziemię. Maksencjusz zrobił się cały czerwony i rzucił się na Euzebiusza. Próbowałem pozbierać litery, ale Maksencjusz nadepnął mi na rękę, więc kiedy Euzebiusz usunął się trochę, walnąłem Maksencjusza, a potem Rosół przyszedł i rozdzielił nas. I skończyła się zabawa, bo zabrał
nam drukarnię, powiedział, że wszyscy jesteśmy dobre gagatki, wlepił nam odsiadkę, a potem poszedł zadzwonić na lekcję i zaniósł Ananiasza do gabinetu lekarskiego, bo Ananiasz się rozchorował. Miał pełne ręce roboty ten nasz Rosół.
Nie będziemy drukować gazety: Rosół nie chce nam zwrócić drukarni przed letnimi wakacjami. Nie szkodzi, bo i tak nie mielibyśmy nic do opowiedzenia w gazecie.
Nic się przecież u nas nie dzieje.
RÓŻOWY WAZON Z SALONU
Byłem w domu i bawiłem się piłką, gdy nagle trach! - zbiłem różowy wazon w salonie. Mama przybiegła zaraz, a ja zacząłem płakać.
- Mikołaju - powiedziała mama. - Wiesz dobrze, że nie wolno ci się bawić piłką w mieszkaniu! Spójrz, co zrobiłeś: stłukłeś różowy wazon z salonu! A twój ojciec tak go lubił.
Jak tylko wróci do domu, przyznasz się do wszystkiego. Ukarze cię i będzie to dla ciebie dobra nauczka!
Mama pozbierała kawałki wazonu, które leżały na dywanie, i poszła do kuchni. Ja płakałem dalej, bo wiedziałem, że tata zrobi całą historię o ten wazon.
Tata wrócił z biura, usiadł w fotelu, rozłożył gazetę i zabrał się do czytania. Mama zawołała mnie do kuchni i zapytała:
- No jak? Powiedziałeś tacie, co zrobiłeś?
- Ja... ja wcale nie chcę mu powiedzieć - odparłem i rozbeczałem się na dobre.
- No, Mikołaju, wiesz, że tego nie lubię - powiedziała mama.- W życiu trzeba mieć od wagę. Jesteś już dużym chłopcem, idź zaraz do salonu i powiedz wszystko tacie!
Nie ma co: ile razy mi mówią, że jestem dużym chłopcem, wynikają dla mnie z tego jakieś nieprzyjemności. Ale widzę, że mama nie żartuje, idę więc do salonu.
- Tato... - zacząłem.
- Hmm? - mruknął tata i dalej czytał gazetę.
- Stłukłem różowy wazon z salonu - powiedziałem prędziutko i czułem, jak mi w gardle rośnie ogromna kula.
- Hmm? - mruknął tata. - To bardzo dobrze, kochanie, idź się bawić.
Wróciłem do kuchni okropnie zadowolony, a mama mnie pyta:
- Mówiłeś z tatą?
- Tak, mamo - odpowiedziałem.
- I co ci powiedział? - zapytała mama.
- Powiedział, że to bardzo dobrze, kochanie, i żebym poszedł się bawić.
To się jakoś nie spodobało mamie.
- No, wiecie! - powiedziała i zaraz poszła do salonu. - A więc to tak - zaczęła. - W ten sposób wychowujesz małego?
Tata podniósł głowę znad gazety, minę miał bardzo zdziwioną.
- O czym ty mówisz? - zapytał.
- Proszę cię bardzo, nie udawaj niewiniątka - powiedziała mama. - Ty, oczywiście, wolisz sobie spokojnie czytać gazetę, a ja go mam trzymać w ryzach, tak?
- Tak jest - powiedział tata. - Chciałbym móc spokojnie poczytać gazetę, ale widzę, że w tym domu to jest zupełnie niemożliwe!
- No pewnie! Jaśnie pan lubi sobie żyć wygodnie! Miękkie pantofle, gazeta, a na mnie niech spada cała czarna robota! - krzyknęła mama. - A potem będziesz ogromnie zdziwiony, że twój syn stał się wykolejeńcem!
- Cóż więc mam robić według ciebie?! - krzyknął tata. - Bić dzieciaka zaraz po przyjściu do domu?
- Uchylasz się od odpowiedzialności - powiedziała mama. - Rodzina cię zupełnie nie obchodzi.
- Dobre sobie! - krzyknął tata. - Mnie nie obchodzi rodzina, mnie! Haruję jak wariat, znoszę humory starego, odmawiam sobie wszystkich przyjemności, żeby tobie i Mikołajowi niczego nie brakowało.
- Prosiłam cię już, żebyś nie mówił o pieniądzach przy małym - powiedziała mama.
- Zwariować można w tym domu! - krzyknął tata. - Ale to się zmieni! Jak Boga kocham, to się zmieni! I to wkrótce!
- Moja matka uprzedzała mnie - powiedziała mama. - Powinnam była jej słuchać!
- A! Twoja matka! Właśnie się dziwiłem, że jeszcze nie było o niej mowy - powiedział
tata.
- Moją matkę zostaw w spokoju! - krzyknęła mama. - Zabraniam ci mówić o mojej matce!
- Przecież to nie ja... - bronił się tata i właśnie ktoś zadzwonił do drzwi.
Był to pan Bledurt, nasz sąsiad.
- Przyszedłem zapytać, czy nie zagrałbyś partyjki warcabów - zwrócił się do taty.
- Przyszedł pan w samą porę, panie Bledurt - powiedziała mama. - Osądzi pan sytuację. Czy nie uważa pan, że ojciec powinien brać czynny udział w wychowaniu swego syna?
- Co on może o tym wiedzieć? - wtrącił tata. - Nie ma przecież dzieci.
- To co z tego? - zaperzyła się mama. - Dentystów nigdy nie bolą zęby, co wcale im nie przeszkadza być dentystami.
- Skąd znów wzięłaś tę historyjkę, że dentystów nigdy nie bolą zęby? - zapytał tata. -
Koń by się uśmiał! I zaczął się śmiać.
- Widzi pan, sam pan widzi, panie Bledurt! Drwi sobie ze mnie! - krzyknęła mama. -
Zamiast zająć się własnym synem sili się na dowcipy. Co pan o tym myśli, panie Bledurt?
- Myślę, że z warcabów nici - powiedział pan Bledurt. - Pójdę już sobie.
- O, co to, to nie! - zaprotestowała mama. - Uparł się pan, żeby wtrącić swoje trzy grosze, to teraz zostanie pan do końca.
- Nie ma mowy - powiedział tata. - Ten idiota nie ma tu nic do roboty! Nikt go tu nie prosił. Niech wraca, skąd przyszedł!
- Niechże pani posłucha... - zaczął pan Bledurt.
- Och, wy mężczyźni, wszyscyście jednakowi! - powiedziała mama. - Popieracie się wzajemnie. A poza tym lepiej by pan zrobił, gdyby pan siedział w domu, zamiast podsłuchiwać pod drzwiami sąsiadów!
- No, to zagramy któregoś innego dnia - powiedział pan Bledurt. - Do widzenia. Do zobaczenia, Mikołaju!
I pan Bledurt poszedł.
Nie lubię, kiedy tata i mama sprzeczają się, ale za to strasznie lubię, kiedy się godzą. I tym razem tak się stało. Mama zaczęła płakać, więc tata miał niewyraźną minę i powiedział:
„No już dobrze, już dobrze”, a potem pocałował mamę i powiedział, że jest brutal, a mama powiedziała, że nie miała racji, a tata powiedział, że nie, że to on nie miał racji, i zaczęli żartować, i pocałowali się, i mnie pocałowali, i powiedzieli, że to było wszystko na żarty, a mama powiedziała, że usmaży frytki.
Kolacja była fajna i wszyscy się okropnie śmiali, a potem tata powiedział:
- Wiesz, kochanie, myślę, że byliśmy trochę niesprawiedliwi wobec tego poczciwego Bledurta. Zatelefonuję do niego, żeby przyszedł na kawę i na partyjkę.
Pan Bledurt przyszedł, ale był trochę niespokojny.
- Nie będziecie się aby kłócić? - zapytał.
A tata i mama zaczęli żartować, wzięli go pod ręce i zaprowadzili do salonu. Tata rozstawił szachownicę na małym stoliku, mama przyniosła filiżanki, a ja dostałem kostkę cukru umoczoną w czarnej kawie.
A potem tata podniósł głowę z bardzo zdziwioną miną i zapytał:
- A to co? Gdzie się podział różowy wazon z salonu?
NA NASTĘPNEJ PAUZIE - BIJEMY SIĘ
- Jesteś kłamczuch - powiedziałem Golfrydowi.
- Powtórz tylko - odpowiedział Gotfryd.
- Jesteś kłamczuch - powtórzyłem.
- Ach, tak? - zapytał.
- Tak - odpowiedziałem i dzwonek zadzwonił na koniec pauzy.
- Dobrze - powiedział Gotfryd, kiedy ustawialiśmy się w szeregu. - Na następnej pauzie - bijemy się.
- Zgoda - powiedziałem, bo jeśli chodzi o te rzeczy, nie trzeba mi ich dwa razy powtarzać; no bo co, w końcu, doprawdy!
- Spokój tam w szeregach! - krzyknął Rosół, a z nim nie ma żartów.
Następna lekcja to była geografia. Alcest, który siedzi na jednej ławce ze mną, powiedział, że na pauzie, kiedy się będę bił z Gotfrydem, potrzyma mi marynarkę, i powiedział jeszcze, żeby uderzać w brodę, tak jak to robią bokserzy w telewizji.
- Nie - powiedział Euzebiusz, który siedzi za nami. - Uderzać trzeba w nos; walisz w niego - trach! - i wygrałeś.
- Nie wiesz, a gadasz - powiedział Rufus, który siedzi z Euzebiuszem. - Najlepszy sposób na Gotfryda to bić po twarzy.
- Widziałeś kiedy, żeby bokserzy bili się po twarzach, idioto? - zapytał Maksencjusz, który siedzi niedaleko i który posłał kartkę Joachimowi, bo Joachim chciał wiedzieć, o co chodzi, a ze swojej ławki nie mógł słyszeć, co mówimy.
Głupio to wyszło, bo kartka doszła do Ananiasza, a to jest pieszczoszek naszej pani; Ananiasz podniósł rękę i powiedział:
- Proszę pani, dostałem kartkę!
Pani zrobiła srogą minę i kazała Ananiaszowi przynieść kartkę. Ananiasz podszedł
okropnie dumny.
Pani przeczytała kartkę i powiedziała:
- Czytam tutaj, że dwóch spośród was będzie się biło na pauzie. Nie wiem, o co chodzi, nie chcę wiedzieć. Ale uprzedzam: po pauzie zapytam o to waszego wychowawcę, pana Dubon, i winni zostaną surowo ukarani. Alcest, do tablicy.
Alcest został zapytany o rzeki, nie poszło to zbyt dobrze, bo jedyne, które znał, to Sekwana, która ma masę zakrętów, i Nive, nad którą zeszłego lata spędził wakacje. Wszyscy koledzy okropnie się niecierpliwili, żeby pauza już się zaczęła, i sprzeczali się między sobą.
Pani musiała nawet uderzyć linijką w stół i Kleofas, który spał, myślał, że to o niego chodzi, i poszedł do kąta.
Ja się martwiłem, bo gdyby pani zatrzymała mnie za karę po lekcjach, w domu zrobiliby z tego całą historię i wieczorem przepadłby mi krem czekoladowy. A poza tym, kto wie? Może pani każe mnie wylać ze szkoły, a to byłoby straszne. Mama martwiłaby się okropnie, tata powiedziałby, że w moim wieku był przykładem dla swoich małych kolegów i czy to warto wypruwać z siebie żyły, żeby mi dać staranne wykształcenie, że źle skończę i że nieprędko zobaczę znowu kino. W gardle miałem wielką kulę i właśnie zadzwoniono na pauzę, a ja spojrzałem na Gotfryda i zobaczyłem, że i on także wcale się nie spieszy, żeby zejść na podwórze.
Na dole wszyscy koledzy czekali na nas, a Maksencjusz powiedział:
- Chodźmy na koniec podwórza, tam nam nikt nie będzie przeszkadzał.
Gotfryd i ja poszliśmy za nimi, a potem Kleofas powiedział Ananiaszowi:
- O, nie, ty nie! Ty jesteś skarżypyta.
- Ja też chcę patrzeć! - powiedział Ananiasz, a potem dodał, że jeśli nie damy mu patrzeć, to pójdzie zaraz do Rosoła, wszystko mu powie i nikt nie będzie mógł się bić, i dostaniemy za swoje.
- No, niech tam! Niech sobie patrzy - powiedział Rufus. - Gotfryd i Mikołaj i tak będą ukarani, więc czy Ananiasz powie pani przedtem, czy potem, to już nie ma żadnego znaczenia.
- „Ukarani, ukarani” - powiedział Gotfryd. - Ukarzą nas, jak się będziemy bili.
Mikołaju, ostatni raz: cofasz to, coś powiedział?
- On nic nie cofa, jak rany! - krzyknął Alcest.
- Oko! - powiedział Maksencjusz.
- No to zaczynajcie - powiedział Euzebiusz. - Ja będę sędzią.
- Sędzią? - zawołał Rufus. - Uśmiać się można! Dlaczego właśnie ty masz być sędzią, a nie kto inny?
- Pośpieszmy się - powiedział Joachim. - Nie będziemy się o to kłócić, bo tymczasem pauza się skończy.
- O, przepraszam - powiedział Gotfryd. - Sędzia to okropnie ważne. Ja się nie biję, jeżeli nie będzie dobrego sędziego.
- Tak, właśnie - powiedziałem. - Gotfryd ma rację.
- Zgoda już, zgoda - powiedział Rufus. - Ja będę sędzią.
To się nie podobało Euzebiuszowi, który powiedział, że Rufus nic się nie zna na boksie i myśli, że bokserzy biją się po twarzach.
- Moje bicie po twarzy warte jest tyle samo, co twoje fangi w nos - powiedział Rufus i pac! - uderzył Euzebiusza w twarz.
Euzebiusz strasznie się rozgniewał - nigdy jeszcze nie widziałem, żeby był taki zły; zaczął się bić z Rufusem i chciał go trzepnąć w nos, ale Rufus zanadto się wiercił; to rozwścieczyło Euzebiusza jeszcze bardziej i krzyczał, że Rufus nie jest dobrym kolegą.
- Przestańcie! Przestańcie! - krzyczał Alcest. - Zaraz pauza się skończy!
- Zamknij się, gruby, już się dosyć nakrzyczałeś! - powiedział Maksencjusz.
Wtedy Alcest dał mi do potrzymania swój rogalik i zaczął się bić z Maksencjuszem.
To mnie nawet zdziwiło, bo Alcest w ogóle nie lubi się bić, a szczególnie, kiedy je rogalik.
Ale chodzi o to, że mama Alcesta daje mu lekarstwo na schudnięcie i od tego czasu Alcest nie lubi, jak go przezywają „gruby”.
Ponieważ patrzałem na Alcesta i Maksencjusza, nie wiem, dlaczego Joachim kopnął
Kleofasa; ale myślę, że to dlatego, że Kleofas wygrał wczoraj od Joachima okropnie dużo w kulki.
W każdym razie koledzy strasznie się tłukli i to było fajno.
Zacząłem jeść rogalik Alcesta i kawałek dałem Gotfrydowi.
A potem przyszedł Rosół i rozdzielił wszystkich i powiedział, że to wstyd i że on nam pokaże (ale nie powiedział co) i poszedł dzwonić na lekcję.
- No i co, nie mówiłem? - powiedział Alcest. - Takeście się wygłupiali, że Gotfryd i Mikołaj nie zdążyli się bić.
Kiedy Rosół opowiedział pani, co się stało, pani była bardzo zła i zatrzymała po lekcjach całą klasę oprócz Ananiasza, Gotfryda i mnie, i powiedziała, że inni, którzy są małymi dzikusami, powinni brać z nas przykład.
- Masz szczęście, że był dzwonek - powiedział mi Gotfryd. - Bo miałem wielką ochotę bić się z tobą.
- Koń by się uśmiał, ty kłamczuchu - powiedziałem mu.
- Powtórz tylko! - powiedział Gotfryd.
- Ty kłamczuchu! - powtórzyłem.
- Dobra! - powiedział Gotfryd. - Na następnej pauzie - bijemy się.
- Zgoda - powiedziałem.
Bo wiecie, jeśli chodzi o te rzeczy, nie trzeba mi ich dwa razy powtarzać. No bo co, w końcu, doprawdy!
KING
Postanowiliśmy -ja, Alcest, Euzebiusz, Rufus, Kleofas i inne chłopaki - iść na połów.
Jest taki skwerek, gdzie często chodzimy się bawić, na skwerku jest fajna sadzawka, a w sadzawce są kijanki. Kijanki to takie małe zwierzątka; jak urosną, robią się z nich żaby: uczyliśmy się o tym w szkole. Kleofas nie wiedział tego, bo on często nie uważa na lekcjach, ale wytłumaczyliśmy mu.
Wziąłem z domu słoik od konfitur i poszedłem na skwerek. Uważałem przy tym, żeby mnie nie zobaczył dozorca. Ten dozorca ma duże wąsy, laskę i gwizdek z kulką, taki sam, jak tata Rufusa, który jest policjantem; dozorca często na nas krzyczy, bo na skwerku nie wolno robić bardzo wielu rzeczy: nie wolno chodzić po trawie, wdrapywać się na drzewa, nie wolno zrywać kwiatów, jeździć na rowerze, grać w futbol, rzucać papierów na ziemię i nie wolno się bić. Ale i tak dobrze się tam bawimy.